Kryzys dopiero przed polską gospodarką. Fala upadłości firm spodziewana w drugiej połowie roku.
– Popandemiczna recesja na dobre rozpocznie się dopiero
wtedy, kiedy skończą się pieniądze z rządowych tarcz, a pierwszej fali
upadłości firm można spodziewać się w III kwartale tego roku –
oceniają ekonomiści Euler Hermes. Wśród najbardziej zagrożonych branż
są m.in. HoReCa i transport międzynarodowy. Branża meblarska i odzieżowa
też mogą spisać bieżący rok na straty. Cały handel, w tym także żywność
i środki czystości, spowalnia, a konsumenci i firmy ograniczają zakupy,
bo czekają na rozwój wydarzeń gospodarczych w obawie przed recesją.
Niepewność zmieni też zwyczaje zakupowe
Polaków: konsumenci będą wybierać produkty tańsze, powróci presja na
ceny i obniżki marż.
– Prawdziwy kryzys wywołany
pandemią pokaże się dopiero, kiedy skończą się pieniądze ze wszystkich
tarcz. Te transfery gotówkowe, które firmy dostały i wciąż dostają, to
są co prawda duże pieniądze, ale one służyły głównie temu, aby
przedsiębiorstwa przetrwały w momencie, kiedy gospodarka stała w miejscu
i w wielu branżach w ogóle nie było sprzedaży – mówi Tomasz Starus, członek zarządu Euler Hermes odpowiedzialny za ocenę ryzyka.
W tej
chwili polska gospodarka jest w trakcie odmrażania, ale w wielu
branżach firmy nadal notują obroty o 30–50 proc. niższe niż przed
kryzysem epidemiologicznym. To oznacza, że kiedy skończy się finansowe
wsparcie od rządu, będą musiały radzić sobie samodzielnie, pokrywając
wciąż wysokie koszty działalności (czynsze, koszty pracownicze etc.)
z własnych, dużo mniejszych przychodów. Wiele z nich temu nie podoła, a
efektem będzie zwiększenie skali zatorów płatniczych, presja na redukcję
zatrudnienia i obniżki wynagrodzeń.
– Wiele firm będzie
musiało odpowiedzieć sobie na pytanie, czy mają siłę i moc finansową,
żeby dalej działać. To będzie taki moment, kiedy gospodarka powie:
„sprawdzam!”. Pewnie w okolicach III kwartału możemy spodziewać się
wynikającej z tego lawiny upadłości firm. Zresztą pierwsze obserwujemy
już w tej chwili. Wiele przedsiębiorstw, w szczególności nastawionych na
działalność, która wciąż jest zamrożona, jak np. turystyka czy wynajem
apartamentów, już upada – mówi Tomasz Starus.
Wśród branż
najbardziej zagrożonych niewypłacalnością i ryzykiem upadłości jest
m.in. HoReCa, czyli hotelarstwo, restauracje, catering oraz eventy
i targi. Te zostały najmocniej dotknięte obecnym kryzysem i tak zapewne
pozostanie w kolejnych kwartałach. Co więcej, problemy dotkną nie tylko
firmy, które działają w tych branżach, ale także ich dostawców,
podwykonawców i powiązane z nimi podsektory.
– Takie
wydarzenia jak koncert czy kongres obsługuje wiele firm. To jest duża
operacja logistyczna, na którą składa się m.in. ochrona, catering,
dźwiękowcy, oświetleniowcy. Wszyscy ci ludzie w tej chwili nie mają
pracy. W wakacje pewnie również nic wielkiego się nie zadzieje. Owszem,
wszyscy spędzimy urlopy w kraju, bo granice są zamknięte i nie
wyjedziemy na zagraniczne wakacje, ale to też oznacza, że nie przyjadą
do nas turyści z zagranicy, którzy wydają w Polsce dużo większe
pieniądze niż my sami – mówi Tomasz Starus.
Z perturbacjami
musi liczyć się też transport, w szczególności międzynarodowy. Z kolei
w branży spożywczej i FMCG obostrzenia wprowadzone w związku z pandemią
SARS-CoV-2 przyniosły chwilowy boom i wzrost sprzedaży związany
z gromadzeniem zapasów. Jednak euforia zakupowa trwała tylko do
Wielkanocy. Po niej przychody spadły, za to uwypukliły się problemy
branży, takie jak niska marżowość i chroniczne opóźnienia w spłacie
należności.
– Styczeń i luty to był czas, kiedy
w płatnościach i przeterminowaniach niewiele się działo, był
porównywalny z zeszłym rokiem. W marcu zauważyliśmy już pierwsze sygnały
pogorszenia w branży spożywczej i AGD. Tutaj średni udział długów
trudnych, czyli przeterminowanych ponad 120 dni, wzrósł z 2 do ponad 4
proc., czyli ponad dwukrotnie. To niemało, biorąc pod uwagę, że firmy
z tej branży mają dość niską marżę. Te 2 proc. nieodzyskanych pieniędzy
może powodować, że wcale nie będą mieć zysku – mówi Tomasz Starus. – W branży
spożywczej udział trudnych długów wzrósł jeszcze bardziej. Do lutego
utrzymywał się w granicach 2 proc., a obecnie to już 4,5 proc. To branża
o bardzo dużych obrotach, więc ten odsetek przekłada się na duże
pieniądze, które pewnie są już nie do odzyskania.
Ekspert
Euler Hermes ocenia jednak, że żywność ma i będzie miała dobre
perspektywy zbytu jako towar pierwszej potrzeby, a handel spożywczy
generalnie radzi sobie na razie dość dobrze. Jednak nadchodzące miesiące
przyniosą też nowe wyzwania, których wiele przedsiębiorstw może
nie przetrwać, takie jak brexit, susza czy planowany podatek cukrowy.
Problem
również w tym, że w Polsce zarówno konsumenci, jak i firmy w obawie
przed recesją ograniczają zakupy i czekają na rozwój wydarzeń
gospodarczych. Niepewność zmniejszy liczbę zakupów okazjonalnych, a
konsumenci wybierać będą produkty tańsze. Powróci więc presja na ceny
i niskie marże, także w sektorze spożywczym. Po pandemii zostanie z nami
również skłonność do zakupów w internecie, również w poszukiwaniu
bardziej atrakcyjnych cen.
– Internetowy handel szczególnie
dobrze radzi sobie w tych branżach, które już wcześniej odrobiły pracę
domową, czyli np. w elektronice i AGD. Tam jest kilku mocnych graczy,
którzy istnieją w internecie od dawna i ten czas był dla nich dodatkowym
bodźcem, żeby jeszcze bardziej usprawnić e-handel. Oni zyskali,
ponieważ nauczyli tę część społeczeństwa, która do tej pory pozostawała
niechętna zakupom w internecie, że jest to łatwe i bezpieczne – mówi Tomasz Starus.
Konieczność
zdalnej pracy i nauki wywołała impuls do zakupów nowego sprzętu
elektronicznego, który nabyło online 35 proc. konsumentów. Jednak
i tutaj boom skończył się wraz ze znoszeniem ograniczeń. Aktualnie
zarówno klienci indywidualni, jak i firmy ograniczają takie zakupy,
czekając na rozwój sytuacji gospodarczej, a pierwsze dni otwarcia
sklepów nie wskazują na duże zainteresowanie ofertą RTV/AGD. Euler
Hermes wskazuje, że na tle innych branż ten sektor doświadczył jak na
razie umiarkowanego spadku (-16,7 proc. rok do roku), jednak wiele
wskazuje na to, że większe załamanie i problemy z płynnością jeszcze
nadejdą.
Analitycy oceniają, że pandemia i jej konsekwencje
zmienią zwyczaje zakupowe Polaków, co zakończy obserwowany w ostatnich
latach trend kupowania sprzętu droższego, bardziej funkcjonalnego i o
lepszym designie. Pojawi się za to zainteresowanie tańszą ofertą
i presja na jak najniższe ceny.
Wśród sektorów handlowych, które na kryzysie straciły najmocniej, są m.in. meble oraz ubrania.
–
Branża meblarska może uznać ten rok za stracony, ponieważ sprzedaż
mieszkań spada i będzie spadać. Bezrobocie będzie rosnąć, koszt kredytów
hipotecznych jest dużo wyższy i potrzebny jest większy wkład własny. Na
razie więc ludzie nie będą kupować mebli, a przynajmniej nie w takiej
skali jak wcześniej – ocenia Tomasz Starus. – Z kolei cała
reszta konsumpcji, czyli m.in. odzież i obuwie, odnotowała totalną
zapaść. W tej chwili trwa mozolne odbudowywanie, ale dopóki ludzie wciąż
w większości siedzą w domach, to nie będą też zaopatrywać się w taką
liczbę ubrań.
Ekspert Euler Hermes wskazuje, że są też
branże, które na obecnym kryzysie ewidentnie zyskują. Jest wśród nich
m.in. branża opakowaniowa – popyt na opakowania się zwiększył i pojawiła
się możliwość podniesienia marż. Zwiększonemu popytowi towarzyszy też
spadek cen surowców do ich produkcji, wynikający ze spowolnienia
gospodarki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentarze są moderowane.