Wojciech „Łozo” Łozowski, znany wokalista, przez wiele lat zmagał się z poważnymi problemami kardiologicznymi, które znacząco utrudniały mu codzienne życie.
Najgorsze chwile przeżywał na scenie, kiedy jego serce dawało o sobie znać w najmniej odpowiednich momentach. Mimo to artysta opracował szybki sposób radzenia sobie z niedyspozycją, który stosował nawet podczas koncertów. Publiczność jednak nigdy nie zauważyła, że coś jest nie tak.
Ukryte Zmagania na Scenie
"Łozo", zawsze pełen energii na scenie, przez długie lata zmagał się z
arytmią serca. Pierwsze objawy pojawiły się już w dzieciństwie, jednak
prawdziwa diagnoza – częstoskurcz nadkomorowy – została postawiona dopiero
po 27 latach. Ataki występowały regularnie, średnio trzy-cztery razy
w miesiącu, zwykle podczas intensywnego wysiłku fizycznego. „Potrafiło
mnie to dopaść nawet podczas koncertu. Od dzieciaka miałem jednak swój
wypracowany system na wyłączanie tego. Po prostu kładłem się na ziemi,
brałem dużo głębszych oddechów i wtedy to mi wracało do normalnego stanu,”
wspomina Łozowski. Dla publiczności wyglądało to jak artystyczny
performance, choć w rzeczywistości było to działanie ratujące jego zdrowie.
Zwycięska Walka z Problemem
W końcu wokalista postanowił poddać się specjalistycznemu zabiegowi kardiologicznemu – ablacji. „Jestem po zabiegu ablacji, podczas którego prądem wypalają w sercu jakieś tam rzeczy. Już 10 lat jestem dumnym i szczęśliwym człowiekiem, który przeszedł przez to, i moje serducho jest już przetestowane na wszystkich frontach, działa i bije jak dzwon,” mówi "Łozo". Dzięki zabiegowi artysta nie musi już obawiać się niespodziewanych ataków podczas koncertów, co pozwala mu w pełni oddać się swojej pasji.
Wojciech "Łozo" Łozowski. Fot. Newseria |
Życie na Scenie Pełne Wyzwań
Choć serce Łoza działa teraz bez zarzutu, występy na żywo nadal niosą ze sobą wiele wyzwań. „Często zdarzają się jakieś rzeczy, coś technicznego, coś się wywali, jakiś instrument przestaje działać albo jakieś inne tematy. Telefonu na scenę nie biorę, natomiast zdarzało mi się na pewno nie włączyć mikrofonu albo dostać go niewłączonym i nie spojrzeć,” opowiada wokalista. Mimo takich problemów, "Łozo" i jego zespół radzą sobie z nimi dyskretnie, tak że publiczność rzadko kiedy zauważa wpadki. "No, chyba że już totalnie pomylę cały tekst, to wtedy wszyscy wiedzą" – dodaje wokalista.
Newseria, oprac. db